sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 44

   *2 dni później.

   Dzisiaj mamy 1 sierpnia.  Strasznie szybko to zleciało. Dzisiaj opuszczam niesforny, ponury, wyblakły pokój i po raz pierwszy od 3 tygodni zobaczę promienie słoneczne. Byłam bardzo szczęśliwa. Przez całe moje ciało przemawiało szczęście. Dochodziła powoli 11:30.
-Anne!- zawołałam. - Anne! Jesteś tu?- powtórzyłam czynność, ponieważ się nie odezwała
-Już idę! Poczekaj moment.- odpowiedziała w końcu przez co poczułam ulgę, bo myślałam, że coś jest już nie tak. - Co się stało?
-Chciałam wiedzie, czy tu jesteś.
-Alex, głupolu zawsze będę. - zachichotała, co wyraźnie nam obu poprawiło humor. - Chłopacy dzisiaj na lotnisku będą?
-Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia. Pewnie są zajęci.
-A z Jay'em już okej?
-Nie wiem. Nie gadamy ze sobą. W końcu parą nie jesteśmy, tak? To co ja mam do tego?- wzruszyłam ramionami.
-Oj Alex. A Kelsey i Nareesha będą?- zapytała z nadzieją
-Nie wiem. Chyba nie, bo mają dużo pracy. Ale będzie miło jak się pożegnają. Mówiąc o rodzinie. Jak tam u Ciebie?
-Co tu dużo mówić. Wczoraj przez telefon mój tata mnie oświecił, że ma dziewczynę.- zaśmiała się wzruszając ramionami.
-Co proszę?!- podniosłam głos.- Ale powiedz, że chociaż miła, ładna, nie leci na kasę albo coś...
-Tata ma dobre oko do kobiet. Więc to może będzie jakaś fajna. Chyba, że będę musiała do niej mówić macocho, to już nie będzie tak fajnie.
-Jak będzie się starać i to nie na pokaz to daj jej szansę. Może to będzie coś dobrego. A wiesz chociaż jak wygląda?
-Pokażę ci jej zdjęcie.- wyciągnęła telefon i dała mi do ręki po chwili. Ujrzałam brunetkę o niebieskich oczach. Nie za chudą, ale też i nie za grubą. Taką w sam raz.
-Ładna jest!- powiedziałam entuzjastycznie. Ona tak się na mnie spojrzała.
-Nie strasz mnie.
-Czym?
-No tym wszystkim. Boję się, że może wyniknąć coś takiego jak u Twojego taty...
-Oj Anne... Sama powiedziałaś, że Twój ojciec ma oko do kobiet. Będzie dobrze, zobaczysz.- uśmiechnęłam się.
-Puk, puk!- wszedł mój tata
-Cześć tato!- powiedziałam uśmiechnięta.
-Dzień dobry, prze pana.- odezwała się Anne
-Cześć dziewczyny. O widzę, że dobry humorek jest.
-Nawet nie wiesz jak bardzo. W końcu dzisiaj stąd wychodzę.
-No to wstawaj.
-Co?!- zapytałam zszokowana.
-Mam wypis. Jest 11:45. Możesz wyjść już.- ucieszył się.
-W końcu!- powiedziałam uśmiechnięta. Wstałam z łóżka. To były jedne z moich pierwszych kroków od tak długiego czasu. Ale nie było źle. Na początku się zachwiałam, ale Anne mnie asekurowała. Dalej poszłam już sama. Bagaże wszystkie tu moje były jak przyjechałam do Jay'a więc miałam całkiem niezły wybór w co się ubrać. Postawiłam na coś prostego. Krótkie jeansowe spodenki, bluzka na ramiączkach zielona i trampki Converse. Po odbyciu "porannej" toalety byłam uczesana w kucyka, ubrana, zwarta i gotowa do opuszczenia tego miejsca.  Zajęło mi to wszystko około pół godziny czyli była gdzieś około 12:15. Gdy wyszłam z łazienki było o jedną osobę więcej. 
    -Siva?!- ucieszyłam się na jego widok
-Cześć.- przytuliliśmy się.
-Co tu robisz? Gdzie Nareesha?
-Miała się z Tobą pożegnać wiem, ale nie mogła. Musiałą lecieć do Irlandii. Jakaś sprawa rodzinna.
-Szkoda...- posmutniałam lekko.- Ale dobrze Cię widzieć.
-Ciebie też. Gotowa by opuścić to ponure miejsce?- zapytał z ciekawością.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
-No to idziemy. Twój tata podpisuje jakieś papiery. Chodź.
-Okej.- mulat wziął moją walizkę, a Anne torbę. Gdy opuściliśmy szpital przed nim stał tata.
-O już jesteście. Dobrze. Chodźcie. Musimy jechać. O 13:03 mamy samolot do domu.- bez słowa taksówkarz zapakował bagaże i wszyscy łącznie z Sivą wsiedli do taksówki i pojechaliśmy w stronę LAX. Po około dziesięciu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Paparazzi lekko okupowali Seev'a, ale nie było tragedii. Tata odebrał  3 bilety.- Musimy iść.- powiedział tata, pchając wózek z naszymi bagażami.
-Okej. Dzięki za wszystko Siva. Dobry z Ciebie przyjaciel.
-Dzięki. Trzymajcie się tam obie, dobrze? A ty Anne pilnuj jej.- zaśmiał się.
-Alex! Siva!- usłyszałam krzyki. Obróciliśmy się i ujrzeliśmy wszyscy zespół, Kelsey i Nareeshę.  Zdyszani wszyscy podbiegli i mało co nas nie zmietli z powierzchni Ziemi, bo mało co nie wyhamowali. 
-Nareesha, Kelsey, chłopaki! Co wy tu robicie?!- przytuliłam się z każdym po kolei. Jay był ostatni. To było najbardziej niezręczne i dla mnie i dla niego.  Jednak nie doszło do tego. Podarowaliśmy sobie.
-Nie mogliśmy tak bez pożegnania.- odezwał się Tom.
-Nareesha, Siva mi powiedział, że poleciałaś do Irlandii. - spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Co?! Fałszywy alarm to był. Nieważne.
-Dzięki, że przyszliście. Ale muszę już iść. Za chwilę mam samolot.
-I co z tego?- zapytał Nathan.- I tak się z Tobą pożegnamy. - uśmiechnął się. Ja też.
-Alex musimy już iść... - wtrącił tata. Spojrzałam na niego i przytaknęłam. Zaraz wszyscy mnie przytulili. I znowu był ten niezręczny moment. Ja i Jay.
-Cieszę się, że wszystko okej jest.- powiedział
-Ja też. A co z Tobą?
-Wszystko w porządku. Jestem zdrowy. - uśmiechnął się.
-To wspaniale!- ucieszyłam się.- Ja... muszę już iść.
-Spoko. Trzymaj się.
-Taaaa. Będę.- uśmiechnęłam się. - Cześć.- powiedziałam i z Anne ruszyłyśmy w stronę odpowiedniego terminala.
-Alex!- usłyszałam głos loczka i się obróciłam...

__________________________
Dobry wszystkim! :D
Wiem, mam wpiernicz za to, że wczoraj nie dodałam, ale czasu mi zabrakło. 
Co do rozdziału mam nadzieję, że aż takiej tragedii nie było. ;P
Dzisiaj krótko. W wigilię może coś dodam jeszcze, ale to nic pewnego :*

Trzymajcie się! :3



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

grrrrr... ja można w takim momencie skończyć?! ja sie pytam no JAK ?! powinnaś się za siebie wstydzić :P a tak poza tym to rozdział genialny, ale pozostaje mi jeszcze pytanie oni bedą jeszcze razem? ja musze to wiedzieć xdę.dobra nie bede ci tu spamowac :D szybko dodawaj nexta^^
Weny;*
P