czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 46

   Tego samego dnia obudziłam się, a słońce zaglądało do mojego pokoju przez okno. Spojrzałam na zegar. 12:20.
-O mój Boże!- szybko zerwałam się z łóżka, pod drodze zabierając ubrania, bieliznę itp. wbiegłam do łazienki jak po ogień. Nie wiem z resztą, dlaczego tak szybko ruszyłam, ale po prostu za długo spałam. Po odbyciu porannej toalety wyglądałam mniej więcej jak ktoś, kto by balował całą noc. Chociaż aż takiej tragedii to ze mną nie było.
    Zapowiadał się piękny dzień więc postanowiłam założyć krótkie spodenki, czarną bokserkę, a z włosów zrobiłam kucyka. Wyszłam z łazienki i zaścieliłam ładnie łóżko. Telefon schowałam do kieszeni od spodni i zeszłam na dół. Taty nie było oczywiście.
- No tak dzisiaj czwartek.- szepnęłam. Tata dzisiaj zaczyna od 8:30, a kończy o 21:30. - No to cały dzień jestem sama.- westchnęłam.  
     Powędrowałam do kuchni. Otworzywszy lodówkę ujrzałam mleko, masło, jakąś szynkę na kanapkę. Niczego nie brakowało. Zajrzałam do szafek w poszukiwaniu płatków śniadaniowych (miodowych). Na szczęście jeszcze były. Wzięłam miskę i wsypałam resztę zawartości plastikowego opakowania. Zalałam naturalnym jogurtem i poszłam do stołu. Włączyłam telewizor.
- Dlaczego nic w tym pudle nigdy nie ma?!- powiedziałam po czym wyłączyłam z powrotem TV.
    Zaczęłam jeść. Zjadłam to wszystko ze smakiem i posprzątałam. Mój telefon zadzwonił. Tata.
-Halo?
-Cześć. Jak sobie radzisz?
-Nie najgorzej. Sprzątam.- westchnęłam.
-A jadłaś coś?
-Tak. Płatki z jogurtem. Nie bój się nie zginę.- zaśmiałam się.
-No dobrze. Jak będziesz coś chciała to oddzwoń.
-Spoko. Cześć.- rozłączyłam się.
     Na stole było £20 z karteczką, że jak mogę to mam zrobić zakupy. Nic lepszego chyba mnie dziś nie czekało. Ubrałam czarne trampki i wyszłam. Słońce delikatnie okalało moją skórę. Przeszył mnie przyjemny dreszcz. Moje usta wygięły się w promienny uśmiech. Gdy weszłam do sklepu pani Taylor wyszła zza lady i mnie przytuliła przyjaźnie.
-Alex! Jak dobrze Cię widzieć! Jak się czujesz?- zapytała
-Wszystko jest dobrze. Dziękuję. A pani wygląda z dnia na dzień coraz to młodziej.- uśmiechnęłam się szeroko do mulatki około pięćdziesiątki.
-A dziękuję, dziękuję! A co u taty?
-Jak to u taty. Przez ten cały czas był w Los Angeles ze mną. A teraz szara rzeczywistość. Od rana do nocy w pracy, ale...- machnęłam ręką.- Coś kosztem czegoś. Idę zrobić zakupy.
-No dobrze. Jak czegoś będziesz potrzebowała to wołaj.- poklepała mnie po ramieniu i wróciła za ladę po czym zaczęła obsługiwać innych klientów.Poszukiwania trudne nie były. Same podstawy musiałam kupić. Chleb, coś na chleb, jakieś jogurty. Żadnych specyfików. Po pięciu minutach poszłam do kasy. Miło gawędziłam z panią Taylor, podczas gdy ta kasowała zakupy. - To będzie £7,40.
-Proszę bardzo.- zapłaciłam jej po czym otrzymałam resztę i wróciłam spacerem do domu. Chciałam się nacieszyć tym jednym z piękniejszych dni w Londynie. Napawałam się tym wszystkim, co poprawiało mi tak bardzo humor. I nadal to robiło.
   Wróciwszy do domu, rozpakowałam zakupy i spojrzałam na zegar, który wskazał 13:55. Nie chciało mi się nic. Postanowiłam pójść na górę, pobrzdąkać na gitarze. Chwyciłam ją. Sprawdziłam czy jest nastrojona. Oczywiście, że nie była. Parę razy pokręciłam sześcioma kluczami i wszystko było już okej. Zaczęłam sobie grać It Will Rain- Bruno Marsa. To byłą jedna z pierwszych piosenek, które nauczyłam się grać na owym instrumencie. Postanowiłam sobie pośpiewać też.
- If you ever leave me baby
Leave some morphine at my door
'Cause it would take a whole lot of medication
To realize what we used to have,
We don't have it anymore.
There's no religion that could save me
No matter how long my knees are on the floor
So keep in mind all the sacrifices I'm makin'
To keep you by my side
And keep you from walkin' out the door.

Cause there'll be no sunlight
if I lose you, baby
There'll be no clear skies
if I lose you, baby
Just like the clouds
My eyes will do the same, if you walk away
Everyday, it will rain, rain, rain ...- całkiem nieźle mi to szło dopuki ktoś nie zadzwonił do drzwi.
   Leniwie poszłam na dół i ujrzałam Gabriellę co mnie nie lada zaskoczyło.
-Cześć.- odezwała się pierwsza z uśmiechem.
-Cz...cześć! Co ty tu robisz?- zapytałam łagodnie.
-Jesteśmy sąsiadkami. Mieszkam obok. - zrobiłam bardzo duże oczy.
-Obok?! To znaczy... To super. Przepraszam za mój ton jestem zaskoczona. - przeprosiłam ją.- Wejdź. -zaprosiłam ją do środka. Nic nie mówiąc weszła i zdjęła buty.
-Mam pytanie. -zaczęła
-No dawaj.- rzuciłam
-Kojarzysz taką dziewczynę? Mieszka tu gdzieś niedaleko. Słyszałam jak gra na gitarze i śpiewa. Ma bardzo piękny głos...
-Taaa. Coś tam wiem. - zrobiło się nieco niezręcznie. Bo chodziło o mnie w końcu.
-Znasz ją?
-Tak. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- A wiesz gdzie mieszka? Gdzie jest? Gdzie przebywa często?- zapytała z coraz większym entuzjazmem.
-Tak...- zaczęłam niepewnie.- Stoi tu przed Tobą. - dodałam cicho, ale słyszalnie sądząc po jej wyrazie twarzy.
-To ty?!- podniosła głos i wstała.- Jak to?!
-Normalnie. Gram na gitarze, bo się nauczyłam i to i śpiew to moje hobby?- zapytałam
-Nie o to chodzi.- zaśmiała sięzaskoczona.- Ale czemu nic o tym nie wiem?
-Bo się znamy od niespełna 12 godzin i raczej się nie znamy.- dodałam
-No też fakt.- dodała potakując. -Boże jak dobrze, że to ty!- przytuliła mnie, a raczej ścisnęła tak mocno, że ledwo dało sięzaczerpnąć powietrza.
-Halo! Spokojnie! Zaraz mnie zmiażdżysz!- zaśmiałam się nerwowo. Ta mnie puściła
-Sorki...- powiedziała nieśmiało.


_____________________________________

Witam poraz drugi tego fajnego lub mniej fajnego dnia!
Otóż chyba wracam do formy! Jeśli chodzi o pisanie opowiadania. Już drugi w ciągu dnia ^^
Ale mam nadzieję, że mnie za niego nie zabijecie :)
Dzisiaj taki lekki nie ogar po świętach, ale jak to po świętach nie? :P
No cóż. W następnym rozdziale wyjasni się o co chodzi ( postaram się wyjaśnić, ale nie wiem czy wyjdzie)
Specjalne pozdrowionka dla mojej BFF Pameli <3 Bo wbija do mnie na Sylwestra na 90% <3 Uwielbiam Cię normalnie. :*
Tak czy inaczej życzę wam miłego wieczoru ;3

Do następnego! :D

środa, 26 grudnia 2012

Rozdział 45

   Obróciłam się do niego zaskoczona tym, że w ogóle będzie coś chciał ode mnie.  Podeszłam wolnym krokiem do niego.
-Co się stało?- zapytałam niepewnie. Każdy z zaciekawieniem patrzał co się wydarzy.
-Pamiętasz?- zapytał pokazując siatkę cukierków, którą trzymał w ręce.  Na mojej twarzy zagościł uśmiech.
-Tak. Pamiętam. Trudno zapomnieć.- odpowiedziałam.
-To dla Ciebie. No wiesz... Zapasy na zimę. - dodał nieśmiało. Ja się w tamtym momencie zaśmiałam. Po chwili jednak zdołałam odpowiedzieć
-Dziękuję. Już wiem gdzie się zgłosić, jeśli będę chciała robić zapasy na koniec świata.- następnie on się zaśmiał. Jak cała reszta. Teraz jak mam się z nim pożegnać? Zwykłe cześć, czy przytulić się z nim?
-Leć. Zaraz samolot Ci ucieknie. - dodał.
-Okej. Dzięki za cukierki. - uśmiechnęłam się. Chłopak się na mnie patrzał, a ja na niego. To była kolejna z tych cholernie niezręcznych chwil. Byliśmy parą, nie jesteśmy, jak się pożegnać?- Cześć. - powiedziałam cicho. Jednak to drugie wyszło. Czyli nic. Chyba jak każda dziewczyna żyję nadzieją, że kiedyś wrócimy do siebie lub nasze kontakty nie będą aż tak chłodne. Okazałam bilet i poszłam do taty, który prawie tam zakwitł czekając na mnie. Spojrzał dziwnie na siatkę cukierków.
-Zapasy, koniec świata, czy wielka ochota zjedzenia wszystkiego?- zapytał śmiejąc się
-Wszystkie trzy opcje.- zaśmiałam się jeszcze głośniej. Nasze bagaże były już w samolocie, więc tylko nam. Tacie, Anne i mi pozostało do niego wsiąść.
   Ludzie często myślą, że najlepszą drogą jest podążanie za innymi, ale mylą kompletnie różne dwa pojęcia- najlepszą i najprostszą.  Najbardziej banalną jest ta ścieżka, którą ktoś przed nami wydeptał, ale nie będzie dla nas dobra. Nie będziemy sobą, gdy będziemy słuchać kogoś nad nami. Musimy sami myśleć. Może dla ludzi wydaje się to nieludzkie, dziwne, ale ja nie dążę ścieżką taką jak inni. Dążę do mojego celu, swoją drogą i własnymi decyzjami, które nie zawsze są dobre, ale są moje i za nic nie dam ich sobie odebrać. Tworząc coś swojego, dążąc do celu otwieram mnóstwo drzwi, które dają mi coraz to większe możliwości oraz to, że nikt nie odbierze mi tego co zrobiłam. Nikt. Chcesz być sobą? Być oryginalny? Dąż własną drogą. Tego nikt Ci nie zabierze.
   Wyrwał mnie z przemyśleń tata szturchający mnie w ramię.
-Co mówiłeś? -zapytałam zdezorientowana.
-Masz kanapkę. Musisz coś zjeść.
-Nie dzięki. Głodna nie jestem.- rzuciłam, ponownie opierając się o prawą rękę.
-Alex... Nie myśl o nim. To i tak nic nie da. Co się stało to się nie odstanie. Nie cofniesz czasu.
-Wiem. Nie myślę o nim.  Nie myślałam. Aż do teraz!- powiedziałam lekko zdenerwowana. Anne w ogóle byłą w swoim świecie. Słuchała muzyki. Ona tak jak ja. Przy piosenkach lubiła snuć różne historie, które nigdy się nie wydarzą, ale dawały mi one nadzieję na lepsze jutro. Tak bynajmniej mi się wydawało.Wszystko się pozmieniało. Ludzie, otoczenie, powietrze, którym na co dzień oddycham. No ale cóż. Nic nie trwa wiecznie.
   Po 6 godzinach lotu miałam już serdecznie dość. Nie mogłam wysiedzieć na miejscu. To było najgorsze. To całe oczekiwanie na wylądowanie. W końcu się udało. Byliśmy na lotnisku w Londynie. Z tego co wiem była już noc. Oficjalnie mieliśmy w Londynie już 2 sierpnia. Po odprawie w poczekalni czekał na nas tata Anne.
-Tata!- podbiegła do niego i się mocno przytulili.
-Cześć słońce! Jak lot?
-Długi.
-Cześć James.
-Cześć. Jak tam?
-Żyje się jakoś. Ooo Alex!
-Dobry wieczór prze pana.- uśmiechnęłam się.
-Widzę, że wszyscy tu są. To mogę przedstawić wam Gabriellę. Moją dziewczynę. - mnie z Anne zamurowało, mimo że wiedziałyśmy. Dziewczyna wydawała się nieśmiała.
-Cześć.- rzuciła, ale starając się mówić łagodnie.
-Cześć.- powiedziałyśmy równo, cały czas będąc zamurowane.
-To która z was to Anne, a która Alex?- zapytała z uśmiechem.
-Ja jestem Anne.- powiedziała z uśmiechem.
-A ja Alex.- dodałam. Niespodziewanie nas obie przytuliła. Jakby nas wieki nie widziała, a dopiero poznała.
-Miło was poznać. Tyle z ust Twojego taty o was słyszałam. Oczywiście dobrego. Jesteście najlepszymi przyjaciółkami?- zapytała.- No pewnie, że jesteście. Co ja się głupio pytam.- sama sobie odpowiedziała. Była spięta.
-No to zaczynamy sielankę.- szepnęła Anne. Bezgłośnie potaknęłam jej cały czas się uśmiechając.
-Alex. My już będziemy się zbierać.
-Dobrze tato. - odpowiedziałam.- Bardzo miło było panią poznać.
-Jaką panią?! Mów mi Gabi!- powiedziała entuzjastycznie
-Okejj.- odpowiedziałam- Cześć. Pogadamy jutro Anne.- uśmiechnęłam się do niej i się przyjaźnie przytuliłyśmy, po czym chwyciłam za swoje bagaże i ruszyliśmy z tatą w stronę wyjścia. Złapaliśmy szybko taxi i pojechaliśmy do domu, w którym dawno nas nie było. Byliśmy tam w trymiga. Nie odzywaliśmy się do siebie. Nie było po prostu o czym rozmawiać. Tata zapłacił i weszliśmy do domu.- Boże! Jak dobrze w domu!- powiedziałam uśmiechnięta faktem, że w końcu się wyśpię w swoim milusim łóżeczku.
-Oooo tak!- odpowiedział.  Wtargaliśmy bagaże na górę i tata poszedł się umyć do łazienki na dole a ja koło siebie. Wzięłam długi gorący prysznic, po czym  w piżamie, umyta, odprężona położyłam się na łóżku. Na biurku czekał mój poprzedni telefon. Czyli BlackBerry Curve.  Naprawiony. Po tym jak go rzuciłam tak perfidnie. Uśmiechnęłam się i momentalnie przełożyłam kartę do telefonu. Zaraz dostałam SMS-a.  Od Anne.
   " Ta Gabi nie jest aż taka zła. Jest fajna. :D"
Odpisałam jej na to:
  "Sama mówiłaś, że twój tato ma dobre oko do kobiet :P"
Zaraz po tym dostałam z powrotem wiadomość, ale nie od Anne. Od Jay'a. Pytał czy wszystko okej. Odpisałam mu, że tak i że jestem już w domu, ale nie odpisał...

_______________________________________________________

Zdrowych, wesołych kochani! :D
Wiecie co?! Dzisiaj... znaczy wczoraj był ostatni WantedWednesday w tym roku! I nie było filmiku, ale chłopacy mówili, że nie będzie, bo z rodzinami byli ;(
Ale nie w tym rzecz. 
Kurczę! Myślałam, że zdążę przed północą, a tu patrzę na zegar i lipa! -.-

Dzisiaj mnie ucieszył cudowny widok, a mianowicie ponad 5000 wejść na moim blogu! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!! <3 Kochani jesteście! 

Tak po za tym to mam nadzieję, że rozdział nie był zły :)
No To odliczamy czas do SYLWESTRA!!! :D

Dobranoc! <3 :*

 



   

poniedziałek, 24 grudnia 2012

#Życzenia!

    

 Kochani. W związku z rozpoczynającymi się Świętami Bożego Narodzenia, życzę Wam wszystkiego co najlepsze, spełnienia marzeń i wszystkiego czego sobie zapragniecie. A przede wszystkim najlepszego Sylwestra. 

A co do Bloga... wiem, że nie udało mi się napisać rozdziału, ale postaram się go najszybciej wstawić :)

Wesołych Świąt! <3

sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 44

   *2 dni później.

   Dzisiaj mamy 1 sierpnia.  Strasznie szybko to zleciało. Dzisiaj opuszczam niesforny, ponury, wyblakły pokój i po raz pierwszy od 3 tygodni zobaczę promienie słoneczne. Byłam bardzo szczęśliwa. Przez całe moje ciało przemawiało szczęście. Dochodziła powoli 11:30.
-Anne!- zawołałam. - Anne! Jesteś tu?- powtórzyłam czynność, ponieważ się nie odezwała
-Już idę! Poczekaj moment.- odpowiedziała w końcu przez co poczułam ulgę, bo myślałam, że coś jest już nie tak. - Co się stało?
-Chciałam wiedzie, czy tu jesteś.
-Alex, głupolu zawsze będę. - zachichotała, co wyraźnie nam obu poprawiło humor. - Chłopacy dzisiaj na lotnisku będą?
-Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia. Pewnie są zajęci.
-A z Jay'em już okej?
-Nie wiem. Nie gadamy ze sobą. W końcu parą nie jesteśmy, tak? To co ja mam do tego?- wzruszyłam ramionami.
-Oj Alex. A Kelsey i Nareesha będą?- zapytała z nadzieją
-Nie wiem. Chyba nie, bo mają dużo pracy. Ale będzie miło jak się pożegnają. Mówiąc o rodzinie. Jak tam u Ciebie?
-Co tu dużo mówić. Wczoraj przez telefon mój tata mnie oświecił, że ma dziewczynę.- zaśmiała się wzruszając ramionami.
-Co proszę?!- podniosłam głos.- Ale powiedz, że chociaż miła, ładna, nie leci na kasę albo coś...
-Tata ma dobre oko do kobiet. Więc to może będzie jakaś fajna. Chyba, że będę musiała do niej mówić macocho, to już nie będzie tak fajnie.
-Jak będzie się starać i to nie na pokaz to daj jej szansę. Może to będzie coś dobrego. A wiesz chociaż jak wygląda?
-Pokażę ci jej zdjęcie.- wyciągnęła telefon i dała mi do ręki po chwili. Ujrzałam brunetkę o niebieskich oczach. Nie za chudą, ale też i nie za grubą. Taką w sam raz.
-Ładna jest!- powiedziałam entuzjastycznie. Ona tak się na mnie spojrzała.
-Nie strasz mnie.
-Czym?
-No tym wszystkim. Boję się, że może wyniknąć coś takiego jak u Twojego taty...
-Oj Anne... Sama powiedziałaś, że Twój ojciec ma oko do kobiet. Będzie dobrze, zobaczysz.- uśmiechnęłam się.
-Puk, puk!- wszedł mój tata
-Cześć tato!- powiedziałam uśmiechnięta.
-Dzień dobry, prze pana.- odezwała się Anne
-Cześć dziewczyny. O widzę, że dobry humorek jest.
-Nawet nie wiesz jak bardzo. W końcu dzisiaj stąd wychodzę.
-No to wstawaj.
-Co?!- zapytałam zszokowana.
-Mam wypis. Jest 11:45. Możesz wyjść już.- ucieszył się.
-W końcu!- powiedziałam uśmiechnięta. Wstałam z łóżka. To były jedne z moich pierwszych kroków od tak długiego czasu. Ale nie było źle. Na początku się zachwiałam, ale Anne mnie asekurowała. Dalej poszłam już sama. Bagaże wszystkie tu moje były jak przyjechałam do Jay'a więc miałam całkiem niezły wybór w co się ubrać. Postawiłam na coś prostego. Krótkie jeansowe spodenki, bluzka na ramiączkach zielona i trampki Converse. Po odbyciu "porannej" toalety byłam uczesana w kucyka, ubrana, zwarta i gotowa do opuszczenia tego miejsca.  Zajęło mi to wszystko około pół godziny czyli była gdzieś około 12:15. Gdy wyszłam z łazienki było o jedną osobę więcej. 
    -Siva?!- ucieszyłam się na jego widok
-Cześć.- przytuliliśmy się.
-Co tu robisz? Gdzie Nareesha?
-Miała się z Tobą pożegnać wiem, ale nie mogła. Musiałą lecieć do Irlandii. Jakaś sprawa rodzinna.
-Szkoda...- posmutniałam lekko.- Ale dobrze Cię widzieć.
-Ciebie też. Gotowa by opuścić to ponure miejsce?- zapytał z ciekawością.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
-No to idziemy. Twój tata podpisuje jakieś papiery. Chodź.
-Okej.- mulat wziął moją walizkę, a Anne torbę. Gdy opuściliśmy szpital przed nim stał tata.
-O już jesteście. Dobrze. Chodźcie. Musimy jechać. O 13:03 mamy samolot do domu.- bez słowa taksówkarz zapakował bagaże i wszyscy łącznie z Sivą wsiedli do taksówki i pojechaliśmy w stronę LAX. Po około dziesięciu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Paparazzi lekko okupowali Seev'a, ale nie było tragedii. Tata odebrał  3 bilety.- Musimy iść.- powiedział tata, pchając wózek z naszymi bagażami.
-Okej. Dzięki za wszystko Siva. Dobry z Ciebie przyjaciel.
-Dzięki. Trzymajcie się tam obie, dobrze? A ty Anne pilnuj jej.- zaśmiał się.
-Alex! Siva!- usłyszałam krzyki. Obróciliśmy się i ujrzeliśmy wszyscy zespół, Kelsey i Nareeshę.  Zdyszani wszyscy podbiegli i mało co nas nie zmietli z powierzchni Ziemi, bo mało co nie wyhamowali. 
-Nareesha, Kelsey, chłopaki! Co wy tu robicie?!- przytuliłam się z każdym po kolei. Jay był ostatni. To było najbardziej niezręczne i dla mnie i dla niego.  Jednak nie doszło do tego. Podarowaliśmy sobie.
-Nie mogliśmy tak bez pożegnania.- odezwał się Tom.
-Nareesha, Siva mi powiedział, że poleciałaś do Irlandii. - spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Co?! Fałszywy alarm to był. Nieważne.
-Dzięki, że przyszliście. Ale muszę już iść. Za chwilę mam samolot.
-I co z tego?- zapytał Nathan.- I tak się z Tobą pożegnamy. - uśmiechnął się. Ja też.
-Alex musimy już iść... - wtrącił tata. Spojrzałam na niego i przytaknęłam. Zaraz wszyscy mnie przytulili. I znowu był ten niezręczny moment. Ja i Jay.
-Cieszę się, że wszystko okej jest.- powiedział
-Ja też. A co z Tobą?
-Wszystko w porządku. Jestem zdrowy. - uśmiechnął się.
-To wspaniale!- ucieszyłam się.- Ja... muszę już iść.
-Spoko. Trzymaj się.
-Taaaa. Będę.- uśmiechnęłam się. - Cześć.- powiedziałam i z Anne ruszyłyśmy w stronę odpowiedniego terminala.
-Alex!- usłyszałam głos loczka i się obróciłam...

__________________________
Dobry wszystkim! :D
Wiem, mam wpiernicz za to, że wczoraj nie dodałam, ale czasu mi zabrakło. 
Co do rozdziału mam nadzieję, że aż takiej tragedii nie było. ;P
Dzisiaj krótko. W wigilię może coś dodam jeszcze, ale to nic pewnego :*

Trzymajcie się! :3



piątek, 14 grudnia 2012

Rozdział 43

* z perspektywy Alex.
  Otworzyłam oczy i ujrzałam widok zespołu i kuzynki kłócącej się z Jay'em
-Daj mi dokończyć. Po prostu to miejsce przyprawia mnie o dreszcze.  Po tym wszystkim. A druga sprawa to to, że nie potrafię przy niej już być. Nawet nie chcę...- powiedział cicho, na co wszyscy zdębieli i wytrzeszczyli oczy łącznie ze mną.
-Coś ty powiedział?!- podniosła głos mulatka
-Zasługujecie na prawdę. Dlatego to mówię.
-Stary to po cholerę mówiłeś, że ją kochasz?!- podniósł głos Max
-Bo ją kochałem.
-Parę tygodni?!- wrzasnął Tom
-Dobrze. To twoja decyzja co będzie. - powiedziała obojętnie, po czym sięgnęła po butelkę wody i wzięła łyk chłodnej cieczy pospiesznie ją łykając i starając się ukryć niesamowity nerw na Jay'a po tym co powiedział.
-Czyli to wszystko, co mówiłeś było jednym wielkim kłamstwem?!- każdy zszokowany się obrócił w stronę łóżka, nie wiedząc po powiedzieć. Zauważyli w końcu, że zbudziłam się. I prawdopodobnie wszystko słyszałam. Każdy znieruchomiał widząc bladą jak ścianę cerę, zapadnięte lekko policzki, duże zielone oczy i tyle bólu, który był wymalowany na mojej twarzy...- Pytam się!- podniosłam głos...
-Alex... Ja.. słuchaj...
-No słucham.
-Ja nie wiedziałem, do czego się posuniesz. Że będziesz chciała się zabić. Naprawdę. I przepraszam Cię za to, ale ja już nie potrafię. Nie mogę być z Tobą. Wiem, że nie powinienem Cię zostawiać, ale to już ponad mnie.
-Bo wolisz podróżować z czymś lekkim niż z ciężkim bagażem, co?- zapytałam i dało się wyczuć w tym dosyć dużo sarkazmu.
-Nie w tym rzecz. Po prostu już nie mogę. Przepraszam.
-Wiecie co? myślałam, że moja pobudka przyniesie więcej radości niż tego o. - pokazałam na to wszystko rękoma.
-Chodź tu.- powiedział Nath i wszyscy oprócz Jay'a, który stał jak słup, zrobiliśmy grupowego przytulasa. Wszyscy daliśmy upust emocjom i się popłakaliśmy. Tymczasem Jay wyszedł z sali.
-Czemu to zrobiłaś?- zapytał Seev
-Bo nie dałam już rady. Nawet nie wiesz ile bym dała, żeby mieć mamę z powrotem.
-Alex masz dużo osób, które Cię kochają. Masz nas, Anne, tatę, rodzinę. Masz komplet.
-Właśnie, że nie. Moja mama nie żyje, a mój chłopak mnie zostawił! Najwyżej los nie chce, żebym miała komplet.
-Alex... Musisz ruszyć dalej.
-chcę, ale nie mogę. To za bardzo boli.- i nagle  wbiegli tata z Anne krzycząc.
-Mówiłam, że się wybudziła!
-Anne!- powiedziałam ucieszona i dołączyła do przytulasa. Jeszcze bardziej łzy mi pociekły.
-Chyba ty i wujek James macie sobie dużo do wyjaśnienia.- powiedziała Nareesha i wszyscy momentalnie wyszli. Zostałam sam na sam z tatą.
-Tato...
-Nic nie mów.- podszedł do łóżka. teraz zapytał jak każdy ojciec.- Coś ty do cholery sobie myślała?
-Za tym tęskniłam wiesz?- uśmiechnęłam się do niego. Ten po chwili też się rozchmurzył i przytulił mnie mocno.
-Tęskniłem za moją córeczką, wiesz?
-A ja za moim tatą. Jak źle jest ze mną?
-Teraz już lepiej. Skoro się wybudziłaś, to za parę dni będziesz mogła wyjść o własnych nogach. Nie masz już gipsu, ale to dawno, a noga się wykurowała.
-A tak. Miałam zwichniętą kostkę. Zapomniałam. - walnęłam się w czoło i wszedł lekarz.
-O widzę, że śpiąca królewna się zbudziła.- uśmiechnął się pielęgniarz. Brązowe oczy i włosy, wysoki i umięśniony.  Odwzajemniłam ten uśmiech.
-Pani Grabarczyk...Musimy wziąć panią na badania skoro już pani do nas wróciła.- popatrzałam na tatę.
-Jest dobrze córcia. Za chwilę będziesz z powrotem.- uśmiechnął się, żeby mnie uspokoić. I faktycznie to zrobił. Po chwili znalazłam się na odpowiedniej sali. Pobrali moją krew, postukali młotkiem w kolana, by sprawdzić czy mam czucie w nich. Na szczęście było wszystko w porządku.
-Pani Alexandro. Jest pani okazem zdrowia. - uśmiechnął się.- musimy poczekać na wyniki badań krwi i powiemy czego musisz się trzymać. Jakiej diety.
-Panie Santiago. Ale ja mieszkam w Londynie. Jak mam jeździć tutaj na kontrole?
-To nie problem. Będziesz jeździła na badania do szpitala w Londynie. Zadzwonię do nich. Prześlę Twoją kartę. Matt możesz wyjść na chwilę?
-Pewnie.- po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
-Wiem, że ma pani problemy w swoim życiu, że straciła pani mamę dwa lata temu. Jak pani sobie radzi?
-To... nie są pana problemy doktorze. Muszę sobie sama z tym poradzić.- wzruszyłam ramionami.
-Alex. Jestem też psychiatrą. Twój tata zwrócił się do mnie po pomoc. Wyrzuć z siebie wszystko co cię boli. Co cię trapi. - uśmiechnął się. Wzięłam głęboki oddech.
-Mama walczyła z rakiem przez 4 lata. Jak pan wie straciłam ją 2 lata temu. Każdy starał się łącznie ze mną być z mamą, uszczęśliwiać ją. Była w ciąży, ale jeszcze przed tą cholerną diagnozą. Straciła dziecko w piątym miesiącu ciąży. Miałam mieć siostrę.- uśmiechnęłam się przez łzy. - to cholernie złe fatum nad moją rodziną, nade mną cały czas jest. Straciłam chłopaka. Los tak bardzo mnie nienawidzi, że aż normalnie głowa mała. - podał mi chusteczkę.
-W życiu nie masz lekko. Ale jedno wiem. Musisz ruszyć dalej. Nie jestem pewnie pierwszą osobą, która cie to mówi, ale to jest najlepsze wyjście.
-Nie chcę zapomnieć o mamie.
-Ruszyć dalej nie znaczy zapomnieć. Musisz pogodzić się z tym, że jej nie ma fizycznie z nami.  Ale jest w Twoim sercu. Czuwa nad Tobą. Musisz być silna. Masz prawie 16 lat. Jesteś młoda. Musisz żyć dalej. Pomyśl co by twój tata przeżył jeśli by ciebie już nie miał. Gdyby ten przechodnia nie znalazł cię na czas.- chciałam coś powiedzieć, ale się zawiesiłam na samą myśl. Przez moją głowę przeplatały się miliony wspomnień z tamtego dnia. Z mojego życia.
-Ma pan racje, panie Santiago. Dziękuję.
-Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc. Za 2 dni już będziesz mogła wyjść ze szpitala.- uśmiechnął się i po chwili przewieźli mnie do sali. Ale nie na oddział intensywnej terapii. Już na salę gdzie każdy może mnie odwiedzać. Gdzie nie jestem podłączona do żadnego urządzenia.To był sukces. Mimo, że mały, ale udało mi się. W tej sali byli już wszyscy. Nie mogłam obyć się bez uśmiechu, który opisywał teraz, że jestem szczęśliwa. Że jest coraz to lepiej.
-I jak?- zapytali wszyscy równo.
-Jak dobrze pójdzie to za 2 dni będę wolna.- odetchnęłam z ulgą. Każdy teraz z osobna mnie przytulił. Jay'a oczywiście nie było. Ale doktor Santiago ma rację. muszę ruszyć dalej...


_______________________________

Witam ponownie pyśki! :D
Przepraszam was po raz 100000  za nie pisanie dosyć długo. Mianowicie tydzień. Czasu nie miałam, bo nauczyciele przed świętami zgłupieli z kartkówkami, sprawdzianami, i pracami klasowymi ;/ 
Dzień bardzo dobry. No może nie.  Testy 3 dni były. Zgroza normalnie. Ale może aż tak źle nie będzie.
Co do rozdziału. Nie bić proszę. Wraca mi powoli wena po raz enty, ale jak jest wena to piszę, jak jej nie ma to się staram. Chociaż często i tak nie wychodzi. Mam nadzieję, że rozdział do przeżycia jest.

Miłego weekendu! :*



piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział 42

* 3 tygodnie później.
       Dzisiaj mamy 30 lipca 2012 roku. Jest godzina 12:03 amerykańskiego czasu. Słońce zagląda do sali z trudem, bo budynek jest strasznie dziwnie wybudowany. Stan Alex się nadal nie zmienił. Cały czas jest w śpiączce. Cały czas jej z nami nie ma. Czuję ogromną pustkę. Jakby ktoś zabrał część mojego serca. Siedząc tu przy niej... najczęściej gdy jestem sama, płaczę, błagając Boga o to by stał się cud i żeby się w końcu obudziła. Lecz nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Mój umysł ogarniają najciemniejsze myśli, scenariusze, jakby to mogło być, jeśli 15-latka, która była.... jest ogromną częścią mojego życia i TWfanmily odeszła na zawsze. Na samą myśl włosy na skórze u rąk jeżą się, i przeszywa mnie okropny dreszcz, który jest nie do zniesienia. Chłopacy musieli wracać do pracy. Oczywiście nie obywa się bez częstych odwiedzin z ich strony. Czasami Siva przychodzi sam, ale najczęściej całą gromadą. Starają się tu być tak często jak tylko mogą. Co wcale nie znaczy, że są codziennie. Niepokoi mnie jednak, że Jay praktycznie w ogóle tu nie przychodzi. Dużo razy do niego dzwoniłam, osobiście się pytałam albo kogoś z chłopaków, czemu tak się dzieje, ale żaden z nich i w żaden sposób nie uzyskałam na to pytanie odpowiedzi. Najczęściej zbacza z tematu i udaje, że go nie było. Wzięłam urlop na ten czas tłumacząc się w firmie, że mam ciężką sytuacje rodzinną i na ten temat w cale nie musiałam kłamać, bo gdy o tym mówię komuś, wielka gula rośnie mi w gardle i nie mogę nic powiedzieć tylko samoistnie łzy błyszczą się w moich oczach. Wujek James postąpił tak samo jak ja. Jest teraz w pobliskim hotelu i odsypia tydzień nieprzespanych nocy. Anne uparła się tacie i została z nami też mówiąc, że za żadne skarby nie opuści najlepszej przyjaciółki. Pewnie teraz gdy tu siedzę przy niej bez snu przez około 38 godzin wyglądam jak siedem nieszczęść, ale nie mogę zasnąć. Po prostu nie mogę.
-Cholera jasna! Nie mogą tu dać szerszych drzwi?!- usłyszałam huk i głos Kelsey, która mocowała się z walizką.
-Kels?!- wstałam i podeszłam.
-Nie. Święty Mikołaj!- weszła- Boże! Wyglądasz jak siedem nieszczęść!
-Też się cieszę, że Cię widzę.- westchnęłam, udając obrażoną.
-Chodź tu.- uściskała mnie
-Co ty tu robisz?! Powinnaś być...
-Wiem.- urwała. - Gdy tylko mogłam przyleciałam tu. Co z nią? Aż tak źle jest?
-Trzeci tydzień w śpiączce farmakologicznej jest. Powinna się wybudzi, ale nic się nie dzieje.
-Cierpliwości. Jak ma się wybudzić to to zrobi. Musimy w to wierzyć.
-Wiem... po prostu nie mam już siły na to.
-Idź się przespać. Ja tu posiedzę i przy okazji zadzwonię do Toma, że już jestem.
-Nie... Chcę tu być i czuwać.
-Jak ostatnio gadałyśmy to mówiłaś mi, że z Jay'em coś nie tak.  Że tu nie przychodzi.
-No właśnie.  Nie wiem dlaczego. Za każdym razem gdy pytam, piszę cokolwiek w tym temacie  to zbacza z niego i udaje, że nic nie było. Myślisz, że to na serio koniec między nimi?- zapytałam niepewnie
-Nie mam zielonego pojęcia, Nareesha. - wzruszyła ramionami bezradnie.- Musimy coś zrobić. -Najlepiej będzie, jeśli się nie będziemy wtrącać. Uwierz mi próbowałam, ale kończyło to się kłótnią z nim i na tym koniec. Seev też mi tak doradził i myślę, że to najlepsze wyjście, Kelsey. - powiedziałam niemalże jak automat, bez żadnych uczuć, nic się w tej wypowiedzi nie dało wyczuć. Blondynka głośno westchnęła.
-Skoro tak uważasz... Widziałaś, jak chłopacy pięknie ostatnie WantedWednesday zorganizowali? Dla Alex?- w oczach jej pojawi łsię zachwyt. Sama myśl o chłopaków czynie sprawiła, że uśmiechnęłam się.
-Tak. To było piękne. Ten koncert też. Tylko szkoda że tylko 4/5 zespołu się udzielało.
-Jay powoli zaczyna mnie wnerwiać.
-Kels, to nie jego wina. Sam dużo przeszedł, przez to przez badania, które dzięki Bogu nic nie wykryły.
-Ale przegina!- podniosła piskliwie głos.
-Wiem. Ale co my możemy? Nic nie możemy. Żaden z chłopaków, ani managerów też nic nie może. Jakby otoczył się murem i nie chciał nikogo wpuścić
-Dokładnie.
-Puk, puk!- usłyszeliśmy głosy chłopaków, wchodzących do sali
-Tom!
-Kelsey!- podbiegła szybko do niego i wycałowała za wszystkie możliwe czasy.
-Cześć.- rzuciłam i przytuliłam się z Sivą.
-Jak się czujesz?- zapytał Jay
-A co to za święto, że zawitałeś tu, co?- zapytałam.
-Nareesha...- zaczął Nathan i szybko skończył po moim spojrzeniu.
-Słuchaj... Wiem jak się zachowywałem ostatnio. I żadne tłumaczenie mnie nie obroni.
- I masz rację!
-Daj mi dokończyć. Po prostu to miejsce przyprawia mnie o dreszcze.  Po tym wszystkim. A druga sprawa to to, że nie potrafię przy niej już być. Nawet nie chcę...- powiedział cicho, na co wszyscy zdębieli i wytrzeszczyli oczy.
-Coś ty powiedział?!
-Zasługujecie na prawdę. Dlatego to mówię.
-Stary to po cholerę mówiłeś, że ją kochasz?!- podniósł głos Max
-Bo ją kochałem.
-Parę tygodni?!
-Dobrze. To twoja decyzja co będzie. - powiedziałam obojętnie, po czym sięgnęłam po butelkę wody i wzięłam łyk chłodnej cieczy pospiesznie ją łykając i starając się ukryć niesamowity nerw na Jay'a po tym co powiedział.
-Czyli to wszystko, co mówiłeś było jednym wielkim kłamstwem?!- każdy  z nas zszokowany się obrócił w stronę łóżka, nie wiedząc po powiedzieć. Wybudziła się! I prawdopodobnie wszystko słyszała. Każdy znieruchomiał widząc bladą jak ścianę cerę, zapadnięte lekko policzki, duże zielone oczy i tyle bólu, który był wymalowany na jej delikatnej twarzy...- Pytam się!- podniosła głos...

_________________________________
Obiecany jest już!
Nie kryję, że wena mnie dopadła i całkiem sprawnie pisanie tego powyżej mi poszło.
Ja ogólnie oceniam rozdział na jeden z lepszych, chociaż nie kryję, iż to nie był popisowy, bo owego rozdziału nie uda mi się napisać prawdopodobnie nigdy.
Co do dzisiejszego dnia... Całkiem udany ; )
Trzymajcie się! <3

czwartek, 6 grudnia 2012

Liebster Award 2

 Naprawdę nie wierzę, że dostałam już drugą nominację! *.* To jest naprawdę cos co zapiera mi dech w piersiach, gdy widzę, że wam się podoba blog i nominujecie go :)


Nominację otrzymałam od I love nutella ♥


Pytania:
1. Ulubiona piosenka?

- Nie mam ulubionej. Ale gdybym miałą wybierać to Heart Vacancy <3

2.Żelki vs Twix ?





-Żeeeelki! c:

3. Ulubiony napój ?
-Woda ; )


4. Masz rodzeństwo ?
-Taaa. Siostrę 2 lata starszą -.-

5. Jak widzisz swoją przyszłość?
-Nie wiem. Mam nadzieję, że poznam The Wanted w tej przyszłości ^^

6. Facebook czy Twitter?
-Oba są zajefajne, ale myślę, że Facebook, bo mam lepszy kontakt z fanami takimi jak ja ; )

7. Ulubione imię męskie?
- Jeeju.. ;o nie mam zielonego pojęcia! ;] ale imię się nie liczy tak naprawdę. Liczy się wnętrze :*

8. Jakiej muzyki słuchasz?
- Różnej. Co wpada w ucho :D

9. Jaka by była Twoja reakcja, gdyby twój idol przechodził koło Ciebie?
-OMG! Pewnie coś w stylu " O mój Boże to The Wanted!!! To oni!" albo " Osz kur** to The Wanted!"

10. Kto jest twoim idolem?
-Zdaje się, iż w poprzednim pytaniu wydałam, kto nim jest ;>

11. Czy jakaś sława obserwuje cię na tt? Jeśli tak to kto?
- Nie wiem czy kojarzycie, ale Ollie Marland. Sprawdźcie na tt. ; )

Ok. Za pierwszym razem nie nominowałam blogów i tym razem też tego nie zrobię, bo WSZYSTKIE blogi, które czytam są tak cudowne, że nie mam serca oceniać. <3 Mam nadzieję, że zrozumiecie. :) Tak czy owak jestem ogromnie szczęśliwa, że zostałam nominowana i wiem, że nie wsyzstkim pasuje to, że nie nominuję, ale po prostu serca nie mam.  Są zbyt cudowne by podlegały ocenie. *.*

Trzymajcie się <3

 




wtorek, 4 grudnia 2012

Rozdział 41

  * z perspektywy Nareeshy
  - Co ja teraz powiem wujkowi?- chodziłam w kółko po korytarzu
- Nie denerwuj się to po pierwsze.  Zadzwoń do niego. Powiedz mu jaka jest sytuacja.- powiedział łagodnie mulat.
-I co mu powiem?! Cześć wujku tu Nareesha! Co tam u Ciebie? Bo wiesz Alex próbowała się zabić i jest w L.A w szpitalu.
-No może nie takim sposobem...
-Nie chcę tylko popsuć tego, co próbuję odbudować. Seev jeśli on się dowie, że nie dopilnowałam jej, to będzie dla mnie koniec, rozumiesz?
 -To daj mi telefon. Ja zadzwonię. - wyciągnął rękę.
-Dobrze. I już się nie denerwuj tak. - ucałował moje czoło po czym wybrał numer do Jamesa. Minęło około 30 sekund. - Dzień dobry panie Grabarczyk. Tu Nareeshy narzeczony Siva.... Nie nie nic jej nie jest... niestety nie mogę tego powiedzieć o Alex....Jest w szpitalu w Los Angeles. Lekarz prosi by był ktoś z jej rodziców. Yhm... Spokojnie proszę pana czuwamy tutaj i będziemy pana informować co się dzieje... Proszę się kierować do Keck Hospital of USC. Tam leży pańska córka.... To ja dziękuję... Do zobaczenia.
-I co?! -zapytałam
-Na wieczór tu będzie.Całkiem do pogadania człowiek.
-Nie to co mój ojciec co?- zaśmiałam się ironicznie
-Szczerze to nie. Chodź na kawę i na obiad. Musisz coś zjeść.
-Dobrze.- objął mnie ramieniem i ruszyliśmy do bufetu. Usiedliśmy sobie wygodnie i chłopak zamówił dwie kawy i najzwyklejszy obiad czyli spaghetti. Nie powiem musieliśmy na  nie trochę czekać. Po godzinie, byliśmy już najedzeni i napojeni. Mulat zapłacił i ruszyliśmy do Jay'a. Gdy weszliśmy do jego sali nie było go w łóżku. Stał przy oknie i pustym wzrokiem przez nie patrzał.
-Kiedy pogrzeb?- zapytał przełykając głośno ślinę.
-Jak będzie to ci powiemy. Ale na razie nie dzisiaj ani za dwa dni ani nigdy. - powiedział poklepując go po ramieniu narzeczony.
-Przeżyła?- spojrzał się w naszą stronę, a w jego oczach pojawiły się iskierki nadziei.
-Tak... Jest na oddziale intensywnej terapii. I są bardzo duże szanse, że z tego wyjdzie.
-Tylko żeby chciała jeszcze ze mną gadać.
- Jak zrobisz co trzeba to prawdopodobnie będzie chciała. Chociaż na cuda bym nie liczyła jeśli chodzi o to czy się zejdziecie.- westchnęłam.- Jay będzie dobrze. Wieczorem będzie tu jej tata. Masz okazję to wyjaśnić.
-A czemu nie ty?- zapytał zdziwiony
-Żartuję. Ja powinnam. Ty możesz z nim pogadać. Też będzie dobrze...

* 6 godzin później.
Siedzimy całą grupą na siedzeniach na korytarzu. nagle winda się otwiera i wybiegają z niej wujek i Anne.
-Nareesha co z nią? Gdzie ona jest?
-Na drugim piętrze. Oddział intensywnej terapii. - powiedziałam po czym przytuliliśmy się.
-W jakim jest stanie? Czy ona...
-Anne nawet tak nie myśl. Wyjdzie z tego. Trzeba w to wierzyć. A teraz chodźmy.- pomaszerowaliśmy do windy i zjechaliśmy piętro w dół. Weszliśmy do jej sali... Wujek nie krył uczuć i po prostu się rozpłakał. Tak samo Anne. Zobaczyły dziewczynę, która jest blada jak ściana i podłączona do milionów urządzeń. nagle lekarz wszedł do sali.
-Pan James Grabarczyk?- zapytał
-To ja.
-Zapraszam do gabinetu.- poszedł za nim i zostaliśmy tylko my.
-Zapewne chcesz pobyć z nią na osobności.- poszliśmy z Sivą na korytarz zostawiając przyjaciółki same sobie. To był trudny widok.

_____________________________________
Takie tam dzisiaj wyszło. Krótki, ale pisany z rana. Porobiło się trochę.  Mam lekką blokadę <znowu>, ale nie przestaję pisać, bo to by za bardzo odbiło się ba blogu. Miłego dnia życzę. :)