poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Podziękowania i podsumowanie ; )

     Jak to moja koleżanka powiedziała,: Wszystko co dobre kiedyś się kończy. :(
Tak jest w przypadku tego bloga, który jest moim pierwszym "dzieckiem".
Bardzo chcę podziękować wszystkim czytelnikom, obserwatorom oraz moim przyjaciółkom : Pameli, Paulinie i Martynie , które mnie zainspirowały i pomagały mi w tworzeniu tego bloga. ;) Dziękuję wam <3

 Podsumowanie : 
Obserwatorów  12 

Odbiorcy:

 Oczywiście krajów było więcej, ale nie ma ich na liście ze względu na pojedyncze wyświetlenia ;) A to są bieżące wyniki:
 Polska                        9181
Stany Zjednoczone     446
Rosja                            111
Francja                        78
Niemcy                         66
Łotwa                           17
Izrael                             8
Wielka Brytania           7
Ukraina                         5
Brazylia                         2


Jeszcze raz dziękuję Wam za tyle wyświetleń i te 120 komentarzy i oczywiście zapraszam na mojego drugiego bloga : http://drop-me-down-to-the-dream-below.blogspot.com/


To tyle na tym blogu. Nie kryję faktu, że będę tęsknić ;) 
Papa <3 



















Epilog

    *około rok później
   
      Cały ten rok był piekielnie ciężki, ale teraz wiem, że będzie coraz lepiej. Jay junior dawał dosyć ciężko do wiwatu, ale oboje z Jay'em sprostaliśmy temu zadaniu i wychowujemy w zgodzie (co jest nie lada wyczynem dla nas) nasze dziecko. Na pewno dużo się nauczyłam przez te wszystkie ciężkie dni, chwile słabości. Ale było warto to pewne. Mały Anthony stawia powolutku pierwsze kroki w swoim życiu, które są początkiem jego małej wędrówki. Mieszkam tam gdzie mieszkałam. Ludzie z mojego sąsiedztwa oswoili się z myślą, że w wieku 17 lat, prawie osiemnastu można mieć rocznego synka i do tego chłopaka u boku, który nie "wystawił" nas jak inne egzemplarze, ale trwa przy nas i dba o swoje dziecko.
     Mamy dzisiaj 2 października 2014 roku. Pozwoliliśmy sobie z Jay'em na małe wakacje w Portugalii i jesteśmy teraz w jednym z najpiękniejszych miast takich jak Lizbona, gdzie wiecznie świeci słońce i jest ciepło. Chłopak zadbał o wszystkie możliwe szczegóły. Zamieszkaliśmy sobie przez te dwa tygodnie w domku nad plażą.
    Nasz chłopiec rósł jak na drożdżach. Im większy się robił i starszy, tym bardziej przypominał swojego tatę. Co było wielskim plusem, bo wszyscy zachwycają się jego dużymi błękitnymi niczym morze oczyma. To było coś pięknego patrzeć, jak z noworodka ta mała istotka wyrasta w pięknego chłopczyka, który niedługo stanie się mężczyzną, a ja się zestarzeje i dostanę zmarszczek w tym czasie i osiwieję z nerwów.
    Zawsze gdy to mówiłam, loczek się śmiał na cały dom, ale to są realia. Zanim się obrócimy nasz maluch nie będzie już maluchem.
     Był przepiękny zachód słońca. Ciepły piasek grzał moje stopy gdy po min stąpałam. Usiadłam sobie wygodnie przed brzegiem i wpatrywałam się w cudowny krajobraz. Siedziałam samotnie. Lekki powiew wiatru okalał moje ciało. Przykurczyłam nogi i je oplotłam rękoma. Gdzie nie gdzie woda sięgała na tyle, że moje stopy były do połowy w niej zamoczone.
  - O czym tak myślisz? - usłyszałam głos chłopaka.
  - O tym jak to się potoczyło. - oznajmiłam z cieniem uśmiechu na twarzy. Chłopak usiadł koło mnie i usadził na piasku nasz skarb.
  - Kto by pomyślał te dwa lata temu, że będziemy się znali, ba będziemy razem i wychowywali juniora, co? - zaśmiał się delikatnie. Posłałam swój wzrok na niego.
  - Dokładnie tak. Gdybyś mógł, zmieniłbyś coś?
  - Szczerze? - podrapał się po głowie. Po chwili zastanowienia usłyszałam odpowiedź. - Nie. Wszystko jest idealne takie jakie jest. - szepnął. Wywołało to na mojej twarzy uśmiech.
     Oboje po chwili spojrzeliśmy na chłopca, który bawił się piaskiem i się słodko uśmiechał, a gdy to robił to miał cudowne dołeczki na policzkach. Po niedługim momencie usłyszeliśmy coś przełomowego.
  - Mama i tata. - szeptał sobie i bawił się ciepłym piaskiem. Spojrzałam dużymi oczami na Jay'a, który oniemiał. Wzięłam synka szybko na ręce i ucałowałam policzek.
  - Pięknie skarbie. - powiedziałam po czym się uśmiechnęłam szeroko do chłopca i do loczka. - Powiedział mama i tata! - powiedziałam głośno. Oboje cieszyliśmy się z tego cudownego momentu.
     Resztę tego dnia spędziliśmy na spacerach po plaży, pluskaniu się w wodzie, a na samym końcu czytaniu małemu do snu oraz spoglądaniu jak nasz aniołek odpływa w krainę marzeń i snów.
Gdy tylko stałam się osobą pełnoletnią, chłopak poprosił mnie abym zamieszkała z nim. Tata nie był temu przychylny, ale stwierdził, że w końcu jesteśmy rodziną i powinnam z nim zamieszkać.
      Chłopacy koncertowali nieco mniej niż przedtem, ale to ze względu na sprawy rodzinne i moje i Jay'a, i Toma i Kelsey oraz Nareeshy i Sivy. Jak można się domyśleć te dwie pary, które istniały przed dwoma laty, tworzą te pary do teraz oraz zostały przypieczętowane i potwierdzone przed ołtarzem.
       Anne znalazła sobie chłopaka, którym był... ekhem... Nathan. Było to ogromnym zaskoczeniem, ale skoro oboje są chrzestnymi, to fajnie sprawa wygląda, gdy tworzą cudowną parę.
      Max tak trochę został forever alone. Co prawda miał kilka dziewczyn, ale żadna nie była "tą jedyną". Mam jednak nadzieję, że znajdzie sobie kogoś. Jednakże każdy z nas ułożył sobie życie praktycznie jak chciał i żył długo i szczęśliwie na wieki wieków AMEN...

Koniec

piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 73

     W mgnieniu oka tata pojawił się ubrany i z torbą i z moją kurtką w rękach... Czyli to oznaczało jedno. Dzisiaj nie jadę do szkoły rodzenia. Tylko do szpitala. Serce zabiło mi dwa razy mocniej. Byłam w amoku, który przeplatał się z bólami. Mężczyzna ostrożnie sprowadził mnie na dół, po czym zapakował torbę i pomógł mi wsiąść do auta.
  - Spokojnie Alex, już jedziemy. - ruszył z piskiem opon.
  - Aa! Daj mi telefon...- pisnęłam.
Podał mi jedną ręką telefon. Wybrałam szybko numer do Jay'a. Nie odbierał. Nagrałam się na pocztę. 
  - Jay? Jestem w drodze do szpitala, chyba już czas. - stęknęłam jeszcze raz. - Zadzwoń jak najszybciej, proszę. - rozłączyłam się. Około 5 minut po tym byliśmy już w szpitalu. Tata dzięki Bogu był bardziej opanowany niż ja. Wziął torbę i mnie na ręce.
  - Wytrzymaj. - szepnął. Szybko weszliśmy do budynku. - Potrzebujemy pomocy! - krzyknął
  - Co się stało?- podbiegła pielęgniarka.
  - Skurcze. Córka jest w ciąży w 8 miesiącu. - powiedział. Kobieta szybko wzięła wózek inwalidzki. Ojciec delikatnie mnie usadził na nim i zawiozła mnie na porodówkę. Między czasie lekarz podbiegł.
  - Co mamy?
  - Ciężarna, 8 miesiąc, częste skurcze.- powiedziała jak automat.
  - Co ile?
  - Nie wiem, często! - odpowiedziałam. Poczułam jak płyn ze mnie wypływa. - O Boże! - pisknęłam.
  - Wody jej odeszły, doktorze! - oznajmiła głośno.
  - Na porodówkę! - rozkazał. Zostałam przygotowana do porodu i zaczął się cały cyrk...

* z perspektywy Jay'a.

       Byliśmy teraz w Newcastle. Mieliśmy od trzech godzin próby do jutrzejszego koncertu. Nie obyło się oczywiście bez wygłupów z chłopakami. Poszedłem do garderoby. Napiłem się spokojnie wody. Wziąłem telefon do ręki. Jedni połączenie nieodebrane plus wiadomość. Odebrałem ją i usłyszałem Alex.
  - Jay? Jestem w drodze do szpitala, chyba już czas. - stęknęła. - Zadzwoń jak najszybciej, proszę. - rozłączyła się. Zdębiałem. Butelka spadła na podłogę. Wstałem jak robot i poszedłem do chłopaków.
  - Ejj ludzie, gdzie jest Kevin, albo Scooter, albo Jayne? - zapytałem
  - Coś ty tak zbladł?- zapytał Tom. - Wyglądasz jak wampir. - zaśmiał się.
  - Kto mnie wołał? - zapytał Kevin. - A ty co? Ducha zobaczyłeś?
  - Nie... ALEX JEST W SZPITALU I RODZI! - wykrzyczałem to prosto jemu w twarz. Każdy zdębiał.
  - J..Jak to?! Przecież to...
  - Wiem!
  - Leć stary! - krzyknął Nathan z Maxem po czym zaraz Kev to powtórzył.
  - Jadę do Londynu! - pobiegłem do garderoby, zabrałem telefon i wybiegłem z budynku.
Każdy przechodnia, fani, paparazzi patrzeli na mnie jak na idiotę, ale miałem to szczerze w dupie. Pobiegłem na peron dla pociągów i pospiesznym pojechałem do Londynu.
Zadzwoniłem do ojca dziewczyny.
  - Dobry panie Grabarczyk, co z Alex?
  - Na razie nic. Jest przygotowywana do porodu. A ty gdzie jesteś?
  - Już jadę do Londynu jestem około 100 kilometrów od miasta.
  - Pospiesz się. Powoli się zaczyna. - powiedział zdenerwowany i się rozłączył. Ręce zaczynały mi się trząść. W końcu nie codziennie zostaje się ojcem, nie?

   * z perspektywy Alex.

   Bóle były już silne, a skurcze pojawiały się co  półtora minuty czyli bardzo często. Rozwarcie cokolwiek to było miało 9 centymetrów i brakowało jednego centymetra bym zaczęła przeć. Miałam kropelki potu na czole i łzy na policzkach. Tata jeszcze mógł wejść do pokoju.
  - I co?- zapytałam
  - Jay jest w drodze. Możliwe, że zdąży w samym środku. - powiedział szybko po czym został wyproszony, bo zaczęło się.
  - Spokojnie, Alexandro. - uspokajała mnie pielęgniarka. - Wszystko będzie dobrze. Kiedy dam ci znak zaczniesz przeć, dobrze? Oddychaj głęboko, wdech nosem ,a wydech ustami, okej?
  - Dobrze. - odpowiedziałam. Lekarz się zjawił.
  - I jak?
  - Powinniśmy zaczynać doktorze. Rozwarcie wynosi już 10 centymetrów.
  - To zaczynamy. - powiedział spokojnie i przysiadł do mnie. Byłam skrępowana tym, że ktoś oglądał moje narządy.
  - Okej przyj! - gdy szedł skurcz miałam przeć i tak robiłam. Cholernie to bolało. Z bólu aż krzyczałam. Cały oddział w tym mój tata pewnie mnie słyszeli. Tak właśnie minęło pierwsze półtora godziny na sali.  Nagle w kubraczku wbiegł zdyszany Jay.
  - Tu nie wolno! - krzyknęła pielęgniarka i go próbowała wyprosić.
  - Jestem ojcem! Muszę być przy porodzie! - krzyknął. Przepuściła go i Jay zaraz był obok mnie.
  - Jay. - szepnęłam. Ujął moją dłoń i pocałował.
  - Już jestem.
  - Przyj! - dali mi rozkaz, który wypełniłam, krzycząc i prąc. Ściskałam dłoń Jay'a, który się nie orientował o co chodzi, ale w końcu lekarz, który odbierał mój poród krzyknął:
  - Widać główkę!  - na to Jay zemdlał z wrażenia. Zrobiłam duże oczy, ale zaraz miałam kolejne przygodny. Po chwili jednak ocknął się i był z powrotem przy mnie.
  - Dasz radę! - dopingował mnie.
  - A ty dasz?- zapytałam zdyszana, po czym każdy usłyszał mój pisk.
Minęły już około 3 godziny. Strasznie się to dłużyło, byłam wyczerpana całym przebiegiem tej sytuacji. Mówili mi, że spisywałam się dobrze, ale ja tego nie czułam. Byłam cała spocona, obolała, chociaż to nie był koniec. To był tylko środek tego co mnie jeszcze czekało.
Jay dzielnie się trzymał, mimo że nie raz mało co nie wywrócił się o własne nogi na widok krwi. Nie był przygotowany z resztą jak każdy z nas.
  - Alex świetnie sobie radzisz! Jeszcze parę razy i będzie po wszystkim! No dalej! Dasz radę!
  - Już nie mogę. - powiedziałam słabo.
  - Dalej Alex jeszcze troszkę wytrzymaj! - dalej parłam z całych sił mimo ich całkowitego braku.
O godzinie 17:27 na sali rozległ się płacz dziecka. Wyczerpana oparłam głowę na oparciu.
  - Gratulacje. Zostaliście rodzicami pięknego chłopca. - powiedział uśmiechnięty lekarz. - Może pan przeciąć pępowinę malucha.  - zwrócił się do Jay'a i podał mu nożyczki. Chłopak mimo wielkiego szoku zrobił to co do ojca należało i przeciął ją.
  - Nasz chłopiec. - powiedziałam delikatnie uśmiechnięta. Dali mi go oczyszczonego i owiniętego w kocyk na ręce.
  - Mierzy 52 centymetry i waży 3400 gramów.
  - Jest zdrowy? - zapytałam
  - Okaz zdrowia. Mimo że urodził się za wcześnie - powiedziała pielęgniarka. Bobas otworzył swoje piękne błękitne oczka, które były tak samo piękne jak jego taty. Jay usiadł koło nas. Zobaczyłam jak płakał ze szczęścia. Wbił szybko parę zdań w telefonie.
  - Ty bez niego żyć nie możesz, co?- zaśmiałam się delikatnie. Podałam mu go na ręce.
  - Cudownie się spisałaś. - szepnął i ucałował moje czoło. Patrzał się na swojego synka jak w obrazek. Podał mu palec, a ten go chwycił. - Hej Anthony.- szepnął uśmiechnięty.
Przypatrywałam się im i sama płakałam ze szczęścia.
Przewieźli mnie i małego na salę po porodową, gdzie każdy już mógł mnie odwiedzić. Leżałam i odpoczywałam, przypatrując się Jay'owi, który po prostu nie mógł się rozstać z dzieckiem. Zaraz zapukał tata i Anne z kwiatami. Uśmiechnęłam się szeroko na ich widok.
  - Hej. -powiedzieli cicho i delikatnie.
  - Gratulacje! - rzuciła się na mnie przyjaciółka. Spojrzała na Jay'a. - Mogę go potrzymać?- zapytała
  - Oczywiście matko chrzestna. - odpowiedziałam, po czym chłopak podał jej delikatnie malucha na ręce.
  - Cześć koleżko. - szepnęła. - Jest piękny. Ma Twoje oczy Jay. - powiedziała.
  - Dzięki. - odpowiedział. Zaraz mój mały był na rękach mojego taty.
  - Jak go nazwaliście?
  - Anthony James Mcguiness. - oznajmiłam równo z chłopakiem, na co mój tata się ze szczęścia popłakał. Zaraz wbiegło całe stado ludzi. Reszta zespołu, managerowie, Nareesha i Kelsey oraz tata z macochą Anne. Każdy zachwycał się małym, jednak to ja go trzymałam na rękach gdyż, zasypiał. Po trzech godzinach całego zamieszania, położna wyprosiła wszystkich z sali i zostałam tylko ja, Anthony i świeżo upieczony tatuś - Jay. Taki stan pozostał do rana...



________________________________________________

Dobry :D
Naszło mnie coś i napisałam. xD
Nie bijcie mnie za to. Starałam się naprawdę :c
Wiecie co? Zajebiście wręcz pisało się tego bloga i powiem wam  z ręką na sercu, że cholernie ciężko będzie mi się rozstać z tym blogiem i opowiadaniem, bo to jest mój pierwszy blog i tak szybko to zleciało... Aż płakać się chce :')
No nic. Epilog nie wiem kiedy się pojawi, ale mam nadzieję, że poczekacie cierpliwie ; )
Było strasznie miło czytać te wszystkie komentarze i pisać dla was ;')
Do zobaczenia.


środa, 3 kwietnia 2013

Rozdział 72

    Resztę tego pięknego dnia spędziłam z ojcem oglądając filmy na DVD. Jay musiał iść, bo jakieś sprawy w studio miał.
  - Nie ma czegoś innego?- zapytałam
  - A co byś chciała, księżniczko?
  - Po pierwsze nie mów tak do mnie. Po drugie chciałabym jakąś komedie. Chcę się pośmiać.
  - To co polecasz?
  - Nie wiem. Myślałam, że ty coś masz. - szepnęłam i spojrzałam na niego. Bezradny posłał mi uśmiech i wykopał ze stosu płyt Epokę Lodowcową 4: Wędrówkę Kontynentów.
  - Może być? - zaśmiał się.
  - A pewnie, że może. - doczłapał się do odtwarzacza i włączył się po paru sekundach film. Najbardziej wyczekiwany moment był ten, w którym można było usłyszeć Chasing The Sun. Gdy tylko to usłyszałam, zaczęłam podśpiewywać i kołysać się w rytm muzyki. Gdybyśmy dotrwali do końca seansu zapewne byłoby to święto. Ktoś nam przerwał. Tata poszedł otworzyć drzwi, za którymi stał Seev. Wpuścił go bez słowa. Na jego widok od razu wstałam i się przytuliliśmy. Nie wydawał się być szczęśliwy.  - Co się stało? - zapytałam
  - Nic...
  - Widzę, ślepa nie jestem. Seev co się dzieje?
  - No bo... No bo Nareesha mnie zostawiła... - szepnął zdołowany. Oczy wyszły mi z orbit dosłownie. Zatkało mnie.
  - Oh... Przykro mi. Co się stało?
  - To było powodem. - pokazał na telefonie wpis na jakiejś dennej stronie plotkarskiej, gdzie było pokazane jak obściskuje się z inną. Ale coś mi tu nie grało.
  - Wiesz, ze to jest fotomontaż, prawda?
  - Wiem, tylko ona mi nie wierzy.
  - A próbowałeś chociaż jej to wytłumaczyć?
  - Nie raz. Nie chce mnie słuchać. - odpowiedział. Usiadł na kanapie. Podałam mu wodę.  - Dzięki. - rzucił obojętnie i się napił.
  - Nie wiem jak Ci pomóc. Postaram się z nią pogadać, ale wiesz, że nie powinnam się wtrącać do was.
  - Wiem, wiem, tylko że nie wiem co robić.
  - Ja też nie za bardzo. - szepnęłam. - Daj jej trochę czasu. Może coś to da.
  - A jeśli nie?
  - Daj jej być szczęśliwą. Jeśli nie z Tobą to z kimś innym, ale wolę Siveeshę osobiście. - posłałam mu pocieszający uśmiech. Chłopak pozostał w milczeniu...
 

* Początek października.
   
    Mamy dzisiaj dokładnie 1 października 2013 roku. Co raz szybciej zbliżał się wielki dzień. Im mniej czasu pozostało tym bardziej się bałam.
Chłopacy jeździli po całym UK i dawali koncerty. Dzięki Bogu Nareesha ogarnęła, że to jest zwykły fotomontaż i wróciła do Sivy. Siedziałam sobie w domu. Tata pomimo mojego opierania się zapisał mnie do szkoły rodzenia. Nie wiem po kiego kija, ale niech mu będzie.
Brzuch był  już bardzo duży. W końcu został około tylko miesiąc. Odczuwałam już ruchy dziecka bardzo wyraźnie . Po wizytach kontrolnych wynikało, że z maluchem jest wszystko w porządku. Z czego oczywiście się bardzo cieszyłam.
Nagle rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Jay. Odebrałam.
  - Czego dusza pragnie? - zaśmiałam się.
  - Dowiedzieć się czy wszystko z Wami w porządku.
  - Wszystko jest okej. Mały kopie jakby miał piłkę przy nogach.
  - Ooo to fajnie. - zaśmiał się.
  - Tylko, że już jest na tyle silny, że powoli to zaczyna boleć.
  - Mój chłopak. - powiedział cicho.
  - Wiesz co muszę kończyć. Tata ma mnie zabrać do szkoły rodzenia. - powiedziałam szybko.
  - Zaraz... Gdzie?!- zapytał zszokowany
  - Do szkoły rodzenia. Bez paniki. - powiedziałam ze spokojem i się rozłączyłam. Poczułam mocnego kopniaka od juniora. - Młody ty mnie dzisiaj rozbrajasz. - szepnęłam. Poszłam na górę.
Torba w razie co była w gotowości dla małego, a pokój już był według Jay'a i mojego taty urządzony i wyglądał o tak.
Nie powiem jestem dumna z efektu końcowego i to nawet bardzo. Poczułam serie bardzo wyczuwalnych i nawet bolesnych kopnięć. Złapałam się lekko za brzuch. 
  - Alex? Gdzie jesteś?-  usłyszałam wołanie ojca.
  - W pokoju juniora! - odpowiedziałam głośno. Zaraz znalazł się przy mnie. Uśmiechnął się delikatnie.
  - Jak sobie radzi przyszła mama? - zapytał delikatnie
  - Boję się. Tato co jeśli pójdzie coś... - nie dokończyłam, bo mi przerwał.
  - Córcia. Będzie wszystko w porządku. Nie ma prawa być inaczej. Jesteś silna i mądra i gdyby Twoja mama tu była powiedziałaby dokładnie to samo o Tobie.
  - Myślisz?- spojrzałam na niego z nadzieją w oczach.
  - Oczywiście, że tak. I nie mówię tego tylko jako ojciec. - poklepał mnie po ramieniu. Posłałam mu ciepły uśmiech, ale zaraz gdzieś znikł po wyczuwalnych bólach.  - Wszystko okej?- zapytał.
  - Tak, tak. Tylko boli, wiesz? Mały kopie z dużą siłą i boli mnie to trochę. - powiedziałam spokojnie.
  - Ile czasu masz takie bóle?
  - Od bliko pół godziny...
  - A co ile? - zapytał zaniepokojony.
  - Co chwilę. Nie mierzyłam z zegarkiem. - złapałam się po raz kolejny za brzuch. Facet zdrętwiał.
  - Nie... nie ruszaj się! Już biegnę po torbę i wszystko! - wybiegł z pokoju. W mgnieniu oka pojawił się ubrany i z torbą i z moją kurtką w rękach... Czyli to oznaczało jedno. Dzisiaj nie jadę do szkoły rodzenia...


________________________________________

Dobry wieczór :D
Dzisiaj mnie coś naszło i napisałam, ale nie bić mnie proszę za to ;c
Czuję się okropnie, bo do końca został nam, już to mogę zdradzić tylko jeden rozdział i epilog. Zapewne się cieszycie jak nigdy...
Tak czy owak dla mnie dzisiejszy dzień jest wyjątkowy ponieważ stuknęło ponad 10000 wyświetleń na blogu! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! <3 *.*
Mam nadzieję, że uda mi się w najbliższym czasie napisać coś dalej, ale powiem szczerze, że wątpię. ;/
Tak czy owak do następnego! :)