poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 39

   * z mojej perspektywy
   -Co ja mam teraz zrobić?- myślałam. Akurat byłam pod blokiem. Weszłam po schodach. Brunetka akurat otworzyła drzwi.
-Gdzieś ty do cholery była?!
-Na spacarze. Muszę lecieć...
-Gdzie niby?
-Do Ameryki
-Do niego? Zerwałaś z nim. - chciałam coś powiedzieć, ale się zawiesiłam
-Ciociu... Jestem cholernie wdzięczna, że mnie kryłaś i w ogóle. Dziękuję, że mnie przygranęłaś.
-Nie ma za co... Tego chciała by mama- powiedziała delikatnie
-Dlatego muszę tam lecieć. Tam jest Nareesha, moja kuzynka.- miałam łzy w oczach
-Alex co się dzieje?-
-Miał wypadek. Jego samolot awaryjnie lądował, zatrzymali go na 2 tygodnie, bo jest podejrzenie, że... że on ma białaczkę...
-O mój Boże...
-Muszę ciociu tam lecieć.
-Jesteś pewna?
-Tak.- wzięłam walizkę i torbę.
-To chociaż cię zawiozę na lotnisko...
-Dobrze.- wzięła ode mnie walizkę i wyszłyśmy. Korków o 22:00 raczej nie mogło być. I tyle dobrego. W radiu na RMF MAXXX leciało Chasing The Sun. Od razu oczy były szkliste, gdy tylko usłyszałam głos chłopaka.- Możesz przełączyć radio?
-Tak jasne.- spełniła moją prośbę- Ich piosenka...
-Tak.
-Będzie dobrze zobaczysz. - nic nie odpowiedziałam. Pozostałe 10 minut drogi jechałyśmy w ciszy. Dojechałyśmy do celu. Kobieta wzięła walizkę i poszłyśmy do budynku. Kupiłam bilet na najbliższy lot do L.A. Był o 22:40. Zostało 15 minut.
-Na mnie czas.
-Uważaj na siebie. -przytuliłyśmy się. Poszłam do terminala numer 3, a w tym czasie moja bagaże powędrowały do samolotu. Przeszłam potrzebne kontrole i poszłam o kuli do samolotu. Usiadłam na swoim siedzeniu. Byłam przy oknie. Modliłam się w duchu o to, by nic się nie stało podczas lotu. I chyba tam na górze mnie wysłuchali. Wysiadłam na LAX. Teraz u nich była noc. 22:00. Zadzwoniłam do kuzynki.
-Halo?
-Zbudziłam?
-Nie... Co jest?
-Wyślij mi adres, do którego szpitala mam się kierować i gdzie leży Jay.
-Dobrze.- rozłączyła się. Po chwili dostałam SMS-a. Odebrałam bagaże i złapałam taksówkę. Pokazałam wiadomość, że ma się kierować do Keck Hospital of USC. Tam też się udaliśmy. Udało mi się sprawdzić, że to jeden z najlepszych szpitali w Los Angeles. Minęło 20 minut i byłam pod budynkiem.
-Dziękuję.- powiedziałam i zapłaciłam w funtach, bo inaczej nie miałam. Szybko poszłam z bagażami do budynku. - Przepraszam... Gdzie leży James Mcguiness?
-Na onkologii, sala 328. A kim pani jest?
-Jego dziewczyną. - powiedziałam po chwili.
-2 piętro.
-Dziękuję.- ruszyłam w stronę windy. Po chwili byłam już. Nagle wpadłam na Nathana.- Nathan!
-Alex! Co ty tu robisz?!
-Nareesha po mnie zadzwoniła. Gdzie on jest?
-Nie powinno cię to interesować.
-Nathan ja wiem... Proszę.
-No dobrze.- puścił mnie
-Nareesha...
-Alex...- przytuliłyśmy się.
-Alex!- wszyscy się na mnie rzucili
-Cześć dobrze was widzieć.
-Ciebie też.
-Jak on się czuje?- zapytałam niepewnie.
-Śpi. Idź do niego...- nie czekając poszłam do sali. Zauważyłam na łóżku śpiącego loczka. Wyglądał jak taki nieśmiały chłopak. Nie wyglądał jak gwiazda. Jak zwykła osoba. Usiadłam koło niego na krześle.
-Jay..- szepnęłam i się rozpłakałam. Ujęłam delikatnie jego dłoń. Ten widok mnie dobił. Słyszałam dźwięki dochodzące z maszyn z sali obok. Wyczerpana zasnęłam na krześle. Mój sen był jednak płytki i chcąc nie chcąc słyszałam wszystko co się działo w okół. Poczułam jak ktoś okrył mnie kocem.- Yhmm
-Śpij...- usłyszałam szept Max'a.

* z perspektywy loczka
  Było coś około 2 w nocy. Obróciłem się na bok. Zbudziłem się. Ujrzałem śpiącą jak anioł znajomą mi dziewczynę. Alex. Przetarłem jeszcze raz oczy. Ona nadal tam była. Przebudziła się.
-Jay...
-Alex. Co ty tu robisz?
-Nareesha do mnie zadzwoniła,
-Przecież zerwałaś.- powiedziałem z żalem
-Wiem. Jay...
-Nie chcę tego słuchać.- przerwałem jej- Idź. Nie chcę cię widzieć.
-Jay daj mi wytłumaczyć, proszę .- głos jej się łamał
-Miałaś szansę w Polsce! Alex sama powiedziałaś. To koniec.
-Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. wiem o wszystkim... O tym, że... że...- nie przechodziło jej to przez gardło. Zwykły człowiek by pomyślał, że kłamię, ale ja nie... zbyt dobrze ją znałem...
-Alex to nic pewnego... Nie ma się czego martwić, z resztą ty i tak nie powinnaś.
-Nie mów tak.
-Idź... chcę pobyć sam.
-Jay, proszę...
-Powiedziałem!- krzyknąłem na nią. Ona aż znieruchomiała. Jedyna reakcja.. ta widoczna to łzy, spływające po jej rumianych policzkach.
-Kocham Cię...- powiedziała cicho, ale słyszalnie
-Już!- po raz drugi to zrobiłem. Wyszła...

* wracamy do mnie
  Wyszłam stamtąd niemalże jak robot. Nikogo na korytarzu już nie było. Miałam mętlik w głowie. Górę wzięły emocje. Miałam w nosie, że walizki tam zostały. Jedyne co z nich wzięłam to nóż. Byłam zapłakana. Niemalże stamtąd wybiegłam. Szwendałam się po Los Angeles bez celu. Muzyka dudniła z nocnych klubów. Przeszłam jeszcze trochę i usiadłam na murku. Przepłakałam tam tyle czasu, że gdy spojrzałam na telefon była 7:28 i świeciło słońce.
No to koniec.- ujęłam nóż w dłonie. Trzęsły mi się niesamowicie. Przytknęłam ostrze do lewego nadgarstka. Napięłam mięśnie, żeby było lepiej ścięgna widać. - Kocham was...- to były moje ostatnie wypowiedziane dwa słowa. Przejechałam nożem po nadgarstku. Krzyknęłam z bólu. Czerwona ciecz zaczęła się wydobywać z rany i spływała powoli po dłoni, plamiąc przy tum moją sukienkę.. Powtórzyłam tą czynność jeszcze 2 razy. Już nie bolało jak przedtem. Powieki stawały się coraz cięższe. Z coraz większym trudem otwierałam je.
-BOŻE ŚWIĘTY!- krzyknął jakiś przechodnia. Niezdolna już do utrzymania w dłoni czegokolwiek, upuściłam nóż an beton. Było coraz gorzej. Czułam jak ucieka ze mnie życie. Nie potrafiłam zapanować nad swoim ciałem i osunęłam się na beton, przy czym upadłam na ten nóż tak niefortunnie, że ostrze wbiło się we mnie... Oczy się zamknęły. Jedyne co ledwo słyszałam to tylko fragment kogoś krzyków...- HEJ! NIC CI NIE JEST?! OBUDŹ SIĘ! SŁYSZYSZ MNIE?! HALO? PROSZĘ PRZYSŁAĆ KARETKĘ, MAM TU CIĘŻKO RANNĄ OSOBĘ! TRACI DUŻO KRWI...


____________________________________
 Dzisiaj wolne od szkoły! ^^
Szczerze to się nie cieszę, ponieważ mam spuchnięte oko jakby ktoś mi przywalił rękawicą bokserską. A nic nie zrobiłam. Jak się okazało u lekarza mam zapalenie czegoś tam i muszę smarować jakąś maścią z antybiotykiem. ;/ Zgroza normalnie. ;c
Dzisiaj włączyłam telewizor i ukazała się na Disney Channel bajka z dzieciństwa. ODLOTOWE AGENTKI. Jak to zobaczyłam to myślałam, że padnę. Banan na twarzy był jak u dzieciaka. :D Oczywisty był fakt, iż podglądam to. xD
Co do rozdziału... Proszę nie bijcie za niego. Miał być wczoraj... Jest dzisiaj. Co za świat... :(

3 komentarze:

I love nutella ♥ pisze...

Przeżyje prawda , powiedz
że tak

Anonimowy pisze...

czemu nie dodajesz nowego?

Unknown pisze...

Jutro już będzie. Dzisiaj cały dzień w łóżku przeleżałam, bo chora jestem. ;c