wtorek, 4 grudnia 2012

Rozdział 41

  * z perspektywy Nareeshy
  - Co ja teraz powiem wujkowi?- chodziłam w kółko po korytarzu
- Nie denerwuj się to po pierwsze.  Zadzwoń do niego. Powiedz mu jaka jest sytuacja.- powiedział łagodnie mulat.
-I co mu powiem?! Cześć wujku tu Nareesha! Co tam u Ciebie? Bo wiesz Alex próbowała się zabić i jest w L.A w szpitalu.
-No może nie takim sposobem...
-Nie chcę tylko popsuć tego, co próbuję odbudować. Seev jeśli on się dowie, że nie dopilnowałam jej, to będzie dla mnie koniec, rozumiesz?
 -To daj mi telefon. Ja zadzwonię. - wyciągnął rękę.
-Dobrze. I już się nie denerwuj tak. - ucałował moje czoło po czym wybrał numer do Jamesa. Minęło około 30 sekund. - Dzień dobry panie Grabarczyk. Tu Nareeshy narzeczony Siva.... Nie nie nic jej nie jest... niestety nie mogę tego powiedzieć o Alex....Jest w szpitalu w Los Angeles. Lekarz prosi by był ktoś z jej rodziców. Yhm... Spokojnie proszę pana czuwamy tutaj i będziemy pana informować co się dzieje... Proszę się kierować do Keck Hospital of USC. Tam leży pańska córka.... To ja dziękuję... Do zobaczenia.
-I co?! -zapytałam
-Na wieczór tu będzie.Całkiem do pogadania człowiek.
-Nie to co mój ojciec co?- zaśmiałam się ironicznie
-Szczerze to nie. Chodź na kawę i na obiad. Musisz coś zjeść.
-Dobrze.- objął mnie ramieniem i ruszyliśmy do bufetu. Usiedliśmy sobie wygodnie i chłopak zamówił dwie kawy i najzwyklejszy obiad czyli spaghetti. Nie powiem musieliśmy na  nie trochę czekać. Po godzinie, byliśmy już najedzeni i napojeni. Mulat zapłacił i ruszyliśmy do Jay'a. Gdy weszliśmy do jego sali nie było go w łóżku. Stał przy oknie i pustym wzrokiem przez nie patrzał.
-Kiedy pogrzeb?- zapytał przełykając głośno ślinę.
-Jak będzie to ci powiemy. Ale na razie nie dzisiaj ani za dwa dni ani nigdy. - powiedział poklepując go po ramieniu narzeczony.
-Przeżyła?- spojrzał się w naszą stronę, a w jego oczach pojawiły się iskierki nadziei.
-Tak... Jest na oddziale intensywnej terapii. I są bardzo duże szanse, że z tego wyjdzie.
-Tylko żeby chciała jeszcze ze mną gadać.
- Jak zrobisz co trzeba to prawdopodobnie będzie chciała. Chociaż na cuda bym nie liczyła jeśli chodzi o to czy się zejdziecie.- westchnęłam.- Jay będzie dobrze. Wieczorem będzie tu jej tata. Masz okazję to wyjaśnić.
-A czemu nie ty?- zapytał zdziwiony
-Żartuję. Ja powinnam. Ty możesz z nim pogadać. Też będzie dobrze...

* 6 godzin później.
Siedzimy całą grupą na siedzeniach na korytarzu. nagle winda się otwiera i wybiegają z niej wujek i Anne.
-Nareesha co z nią? Gdzie ona jest?
-Na drugim piętrze. Oddział intensywnej terapii. - powiedziałam po czym przytuliliśmy się.
-W jakim jest stanie? Czy ona...
-Anne nawet tak nie myśl. Wyjdzie z tego. Trzeba w to wierzyć. A teraz chodźmy.- pomaszerowaliśmy do windy i zjechaliśmy piętro w dół. Weszliśmy do jej sali... Wujek nie krył uczuć i po prostu się rozpłakał. Tak samo Anne. Zobaczyły dziewczynę, która jest blada jak ściana i podłączona do milionów urządzeń. nagle lekarz wszedł do sali.
-Pan James Grabarczyk?- zapytał
-To ja.
-Zapraszam do gabinetu.- poszedł za nim i zostaliśmy tylko my.
-Zapewne chcesz pobyć z nią na osobności.- poszliśmy z Sivą na korytarz zostawiając przyjaciółki same sobie. To był trudny widok.

_____________________________________
Takie tam dzisiaj wyszło. Krótki, ale pisany z rana. Porobiło się trochę.  Mam lekką blokadę <znowu>, ale nie przestaję pisać, bo to by za bardzo odbiło się ba blogu. Miłego dnia życzę. :)

3 komentarze:

I love nutella ♥ pisze...

świetny , zostałaś nominowana
http://xxxlive-the-momentxxx.blogspot.com/2012/12/liebster-award.html

Anku ;D pisze...

Normalnie Uwielbiam Cię :*
Chcę już kolejny rozdział ;)

xxx pisze...

Świetny !! :)
Czekam na next
Mój blog ''I need you '' jest teraz pod tym linkiem http://zycietoniebajkatw.blogspot.com/