piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział 42

* 3 tygodnie później.
       Dzisiaj mamy 30 lipca 2012 roku. Jest godzina 12:03 amerykańskiego czasu. Słońce zagląda do sali z trudem, bo budynek jest strasznie dziwnie wybudowany. Stan Alex się nadal nie zmienił. Cały czas jest w śpiączce. Cały czas jej z nami nie ma. Czuję ogromną pustkę. Jakby ktoś zabrał część mojego serca. Siedząc tu przy niej... najczęściej gdy jestem sama, płaczę, błagając Boga o to by stał się cud i żeby się w końcu obudziła. Lecz nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Mój umysł ogarniają najciemniejsze myśli, scenariusze, jakby to mogło być, jeśli 15-latka, która była.... jest ogromną częścią mojego życia i TWfanmily odeszła na zawsze. Na samą myśl włosy na skórze u rąk jeżą się, i przeszywa mnie okropny dreszcz, który jest nie do zniesienia. Chłopacy musieli wracać do pracy. Oczywiście nie obywa się bez częstych odwiedzin z ich strony. Czasami Siva przychodzi sam, ale najczęściej całą gromadą. Starają się tu być tak często jak tylko mogą. Co wcale nie znaczy, że są codziennie. Niepokoi mnie jednak, że Jay praktycznie w ogóle tu nie przychodzi. Dużo razy do niego dzwoniłam, osobiście się pytałam albo kogoś z chłopaków, czemu tak się dzieje, ale żaden z nich i w żaden sposób nie uzyskałam na to pytanie odpowiedzi. Najczęściej zbacza z tematu i udaje, że go nie było. Wzięłam urlop na ten czas tłumacząc się w firmie, że mam ciężką sytuacje rodzinną i na ten temat w cale nie musiałam kłamać, bo gdy o tym mówię komuś, wielka gula rośnie mi w gardle i nie mogę nic powiedzieć tylko samoistnie łzy błyszczą się w moich oczach. Wujek James postąpił tak samo jak ja. Jest teraz w pobliskim hotelu i odsypia tydzień nieprzespanych nocy. Anne uparła się tacie i została z nami też mówiąc, że za żadne skarby nie opuści najlepszej przyjaciółki. Pewnie teraz gdy tu siedzę przy niej bez snu przez około 38 godzin wyglądam jak siedem nieszczęść, ale nie mogę zasnąć. Po prostu nie mogę.
-Cholera jasna! Nie mogą tu dać szerszych drzwi?!- usłyszałam huk i głos Kelsey, która mocowała się z walizką.
-Kels?!- wstałam i podeszłam.
-Nie. Święty Mikołaj!- weszła- Boże! Wyglądasz jak siedem nieszczęść!
-Też się cieszę, że Cię widzę.- westchnęłam, udając obrażoną.
-Chodź tu.- uściskała mnie
-Co ty tu robisz?! Powinnaś być...
-Wiem.- urwała. - Gdy tylko mogłam przyleciałam tu. Co z nią? Aż tak źle jest?
-Trzeci tydzień w śpiączce farmakologicznej jest. Powinna się wybudzi, ale nic się nie dzieje.
-Cierpliwości. Jak ma się wybudzić to to zrobi. Musimy w to wierzyć.
-Wiem... po prostu nie mam już siły na to.
-Idź się przespać. Ja tu posiedzę i przy okazji zadzwonię do Toma, że już jestem.
-Nie... Chcę tu być i czuwać.
-Jak ostatnio gadałyśmy to mówiłaś mi, że z Jay'em coś nie tak.  Że tu nie przychodzi.
-No właśnie.  Nie wiem dlaczego. Za każdym razem gdy pytam, piszę cokolwiek w tym temacie  to zbacza z niego i udaje, że nic nie było. Myślisz, że to na serio koniec między nimi?- zapytałam niepewnie
-Nie mam zielonego pojęcia, Nareesha. - wzruszyła ramionami bezradnie.- Musimy coś zrobić. -Najlepiej będzie, jeśli się nie będziemy wtrącać. Uwierz mi próbowałam, ale kończyło to się kłótnią z nim i na tym koniec. Seev też mi tak doradził i myślę, że to najlepsze wyjście, Kelsey. - powiedziałam niemalże jak automat, bez żadnych uczuć, nic się w tej wypowiedzi nie dało wyczuć. Blondynka głośno westchnęła.
-Skoro tak uważasz... Widziałaś, jak chłopacy pięknie ostatnie WantedWednesday zorganizowali? Dla Alex?- w oczach jej pojawi łsię zachwyt. Sama myśl o chłopaków czynie sprawiła, że uśmiechnęłam się.
-Tak. To było piękne. Ten koncert też. Tylko szkoda że tylko 4/5 zespołu się udzielało.
-Jay powoli zaczyna mnie wnerwiać.
-Kels, to nie jego wina. Sam dużo przeszedł, przez to przez badania, które dzięki Bogu nic nie wykryły.
-Ale przegina!- podniosła piskliwie głos.
-Wiem. Ale co my możemy? Nic nie możemy. Żaden z chłopaków, ani managerów też nic nie może. Jakby otoczył się murem i nie chciał nikogo wpuścić
-Dokładnie.
-Puk, puk!- usłyszeliśmy głosy chłopaków, wchodzących do sali
-Tom!
-Kelsey!- podbiegła szybko do niego i wycałowała za wszystkie możliwe czasy.
-Cześć.- rzuciłam i przytuliłam się z Sivą.
-Jak się czujesz?- zapytał Jay
-A co to za święto, że zawitałeś tu, co?- zapytałam.
-Nareesha...- zaczął Nathan i szybko skończył po moim spojrzeniu.
-Słuchaj... Wiem jak się zachowywałem ostatnio. I żadne tłumaczenie mnie nie obroni.
- I masz rację!
-Daj mi dokończyć. Po prostu to miejsce przyprawia mnie o dreszcze.  Po tym wszystkim. A druga sprawa to to, że nie potrafię przy niej już być. Nawet nie chcę...- powiedział cicho, na co wszyscy zdębieli i wytrzeszczyli oczy.
-Coś ty powiedział?!
-Zasługujecie na prawdę. Dlatego to mówię.
-Stary to po cholerę mówiłeś, że ją kochasz?!- podniósł głos Max
-Bo ją kochałem.
-Parę tygodni?!
-Dobrze. To twoja decyzja co będzie. - powiedziałam obojętnie, po czym sięgnęłam po butelkę wody i wzięłam łyk chłodnej cieczy pospiesznie ją łykając i starając się ukryć niesamowity nerw na Jay'a po tym co powiedział.
-Czyli to wszystko, co mówiłeś było jednym wielkim kłamstwem?!- każdy  z nas zszokowany się obrócił w stronę łóżka, nie wiedząc po powiedzieć. Wybudziła się! I prawdopodobnie wszystko słyszała. Każdy znieruchomiał widząc bladą jak ścianę cerę, zapadnięte lekko policzki, duże zielone oczy i tyle bólu, który był wymalowany na jej delikatnej twarzy...- Pytam się!- podniosła głos...

_________________________________
Obiecany jest już!
Nie kryję, że wena mnie dopadła i całkiem sprawnie pisanie tego powyżej mi poszło.
Ja ogólnie oceniam rozdział na jeden z lepszych, chociaż nie kryję, iż to nie był popisowy, bo owego rozdziału nie uda mi się napisać prawdopodobnie nigdy.
Co do dzisiejszego dnia... Całkiem udany ; )
Trzymajcie się! <3

1 komentarz:

Anku ;D pisze...

CO???!!!!
Co ten Jay odpierdziela??!!
W łeb się walną cz co??!!!
Rozdział Genialny ;)